wtorek, 3 września 2013

Padało.

Wszyscy na tej Udającej Bardzo Ważne Państwo Wyspie powariowali.

Stoję sobie w pracy i zapuszczam korzenie w bezruchu godnym manekina. Jak to w Bardzo Drogim Sklepie, nie ma zbyt wielu klientów. Stoję, snuję się od regału do regału jak zjawa, wybierając tak ścieżkę, żeby słońce nie świeciło mi w oczy… A tu nagle - plot twist godny czołowych powieściopisarzy - słońce się chowa.

Są chmury.

No, myślę, będzie się działo - chmury wyglądają na dość poważne. To ten typ, który wie, co to burza - może będzie sztorm i wilgotność powietrza w końcu spadnie do poziomu, który nie będzie wymagał ode mnie prysznica po każdym wyjściu z domu.

Nie więcej niż pół godziny później, rozentuzjazmowane Szefowe Dwie się rozglądają, i oznajmiają radośnie, że PADA. Zbiega się cala obsługa sklepu w ilości sztuk pięć, osamotniając zupełnie pozostałe piętra i narażając jakże cenny towar na kradzież. No ale PADA, a to priorytet!

Następuje dobre dziesięć minut wymiany poglądów na temat opadu atmosferycznego, który pokapuje sobie dość mizernie, zostawiając po sobie tylko ledwo widoczne mokre kropeczki na chodniku. Wszyscy chwalą, że pada, ale każdemu żal biednych przechodniów, którzy mokną, i przecież autobusy się spóźnią jak popada bardziej, a urlopowicze będą zawiedzeni, no nie mówiąc o kawiarniach na zewnątrz, bo nie wszędzie są parasole - a w ogóle to parasole, ale takie w ręku trzymane, to nie zdają egzaminu, bo tu tak wieje… I tak dalej.

Zanim zakończyliśmy dyskusję - padać przestało. Powietrze dalej tak ciężkie i duszące jak było (wszyscy musieli to sprawdzić osobiście wychylając kolejno narząd węchu za drzwi). Szefowe Dwie orzekają w całej swej nieomylności, że chyba jest jeszcze bardziej parno - krople deszczu wysychały chyba w miarę spadania i unosiły się dalej w powietrzu by poszydzić trochę z prawie duszących się ludzi. Ale jest nadzieja, bo druga warstwa chmur wciąż nad nami.

Może jeszcze popada.

Nie więcej niż pół godziny później, Szefowe Dwie znowu odrywają nas od pracy (to znaczy: smętnego się-snucia), bo ZNOWU PADA. Tym razem trochę bardziej - więc znowu dyskusja, i chwalą, i przechodniów żałują, i autobusy się spóźnią, i urlopowicze będą smutni, i kawiarnie też, a parasole nie spełniają swojej roli.

Padać przestało. Powietrze dalej wykracza poza moją osobistą granicę znośności, ale jest jakby nieco lżejsze.

Szefowe Dwie wyszly na moment na zewnątrz, popatrzyły w niebo, i powtórzyły całą odbytą wcześniej rozmowę niemal słowo w słowo. Brzmiało to jakby myślały, że przywołają tym gadaniem większy opad, a ja czułam się jak w Dniu Świstaka.

Czarna magia się najwyraźniej jednak obudziła i zadziałała (na pewno przez to gadanie), bo deszcz spadł.

Całą szopkę trzeba było odegrać jeszcze raz - przyszły Szefowe i się zaczęło. Bo przechodnie, autobusy, urlopowicze, kawiarnie, parasole. Do tego jeszcze prognozy pogody na najbliższy tydzień, wpływ deszczu na obrót w sklepie, i na samoloty do Florencji na targi mody, i co w telewizji mówili, a co w radio, a co w gazecie było napisane… 

Ja już po drugim deszczu miałam dość. Nie pogody, tylko tego upierdliwego powtarzania w kółko tego samego z tonem, który w niezrozumiały dla mnie sposób łączył flegmatyczny styl mówienia brytyjskiego interlokutora z gestykulacją rozentuzjazmowanego Włocha. Cieszyłam się dwa razy bardziej niż zwykle jak w końcu moja zmiana się skończyła, bo w razie kolejnej ulewy (czy pięciu) będę mogła z czystym sumieniem mieć w nosie, co kto na ten temat sądzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Idźcie i wypowiadajcie się! Jeśli chcecie. Bo jak nie, to nie.