środa, 18 września 2013

Dom wschodzącego słońca

Od mojego sprowadzenia się na Maltę miną niedługo trzy miesiące. Trzy miesiące od kiedy po raz ostatni NIE wyrwały mnie z błogiego snu dźwięki budowy z przeciwnej strony ulicy.

Codziennie o szóstej rano próbuję sama sobie wytłumaczyć, że ci ludzie są po prostu zatrudnieni. Że dostają zadanie do wykonania, że od tego ich pensja i utrzymanie zależy. Że to nie ich zła wola i nienawiść do mnie powoduje uruchomienie młotów pneumatycznych czy maszyn do cięcia cegieł w porze dnia, która według mnie kwalifikuje się jeszcze jako głęboka noc. Codziennie złorzeczę Bogu ducha winnym robotnikom, sile narodu maltańskiego, którzy w miejscu pracy się zjawiają punktualnie i entuzjastycznymi okrzykami witają wschodzące słońce i pobratymców, ubarwiając rozmową wczesnoporanną pracę.

Zabić to mało.


Wiele jestem w stanie zrozumieć - w tym to, że pracę zaczynają wcześnie żeby nie pracować w ciągu najgorętszych godzin dnia na pełnym słońcu. Rozumiem, że trzeba czasem pociąć cegły czy rozbić coś głośnym narzędziem, ale czy oni chcą sprawdzić, jak szybko da się na Malcie kupić strzelbę lub granaty? 

Czy nie da się głośnych prac wykonywać w porach, w których człowiek lubiący dłużej pospać też dołączył już do żywych? Można zacząć pracę od układania przygotowanych poprzedniego dnia cegieł, wykorzystując rześki poranek do hasania po rusztowaniach. Koło południa można zasiąść wokół pił, szlifiarek czy innych głośnych narzędzi i poodrzynać odpowiednie kawałki, nikogo nie budząc, a samemu też zbyt ruchliwie nie pracując w największym upale... Dlaczego więc tak nie robią?

Tłuczenie kamieni młotkiem i piłowanie cegieł o szóstej rano nie jest jednak moją najgorszą zmorą. Dużo gorszy jest dzwonek telefonu Pana Kierownika. Chodzi taki "byznesmen" pierwsza klasa, w jasnym garniaku oprószony pyłem budowlanym, pod krawatem i z hełmem na głowie (jako jedyny w ekipie), i pilnuje porządku i sprawnego wykonania prac. I co jakieś pięć czy dziesięć minut dzwoni mu telefon.

Nie wiem, w którym kręgu piekielnym tak podpadłam, że zesłali na Ziemię ten dźwięk, ale jest to najbardziej irytujący dzwonek, jaki w życiu słyszałam - gorszy od wszystkich budzików, syren, alarmów i sąsiedzkich hałasów. 

Gdyby rozlegał się z naprzeciwka parę razy dziennie, nie irytowałby aż tak - ale przecież Pan Byznesmen musi być w stałym kontakcie z biurem, szefem, inwestorami, sijijołami swojej wielkiej firmy, żoną, kochanką i psem rasy jamnik. A przecież tak poważny człowiek jak on nie może od razu odebrać telefonu - niech dzwoniący poczeka, niech wie, do jak ważnego i zapracowanego człowieka dzwoni! 

Dzwoni ten telefon, dzwoni tak, że mam wrażenie, że wprowadza cały świat w rezonans nienawiści do wszystkiego, a kierownik radośnie kończy pogaduszkę z robotnikiem zanim raczy wyjąć z kieszeni swoją Nokię z klapką, przyjrzeć się uważnie wyświetlanemu na miniekranie numerowi i otworzyć wynalazek Szatana, uwalniając wreszcie świat od tego hałasu chociaż na parę minut.

A mnie krew zalewa i szukam broni na ebayu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Idźcie i wypowiadajcie się! Jeśli chcecie. Bo jak nie, to nie.