czwartek, 31 października 2013

NaNoWriMo 2013.

Mając lat bodajże trzy i pół zorientowałam się, że ludzie komunikują się nie tylko mową, którą już wówczas dość dobrze opanowałam. Osiągnąwszy sędziwy wiek lat czterech postanowiłam zgłębić te znaki tajemne. Poszło dość szybko - prawie samodzielnie rozgryzłam skomplikowany szyfr i nagle, omijając etap literowania czy sylabizowania, przeczytałam numer "Świerszczyka".

"Mówiłaś, że chcesz napisać książkę," pewnego dnia, wiele lat później, znikąd rzuciła ówczesna Miłość Życia - zgodnie z prawdą, bo po opanowaniu czytania i zobaczeniu, że to ludzie książki tworzą, uznałam, że czemu miałabym być gorsza. Przytaknęłam.
"To patrz," powiedziała (ta Miłość), i pokazała stronę NaNoWriMo. "50 tysięcy słów w miesiąc. Dasz radę."

I sobie poszła. A ja zaczęłam pisać.

W dniu 30. listopada 2010 roku ostatni raz wcisnęłam guzik "zapisz" z word countem 85 tysięcy, 4 dni praktycznie nie śpiąc i jadąc na kawie, czekoladzie i zupkach chińskich, żeby zaoszczędzić czas gotowania i jedzenia na pisanie. W bólach stworzyłam całość, nawet zamknęłam (miejscami nieco niespójną, ale jednak kompletną) fabułę.

Dzień później usunęłam całość. Była okropna.

Fabuła jednak dalej siedziała z tyłu głowy i nie pozwalała mi jej porzucić nawet trzy lata później. Wspomnienia siedzenia po nocach by wyrobić word count, odcinania się od świata na całe dnie, niepozwalanie ludziom ze mną rozmawiać bo jeszcze mnie rozproszą (a ja sztukę tworzę!) czy czytanie poradników samopomocy psychologicznej w celu zbudowania bardziej wiarygodnych postaci stworzyło, wbrew pozorom, piękne wspomnienia - więc w tym roku dokonam kolejnego podejścia.

Mam nadzieję, że obecna Miłość Życia mnie za to nie zabije.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Idźcie i wypowiadajcie się! Jeśli chcecie. Bo jak nie, to nie.